piątek, 20 lutego 2015

bataty taty

co jakiś czas dzielę się pewnymi genialnie prostymi przepisami, na które się porywam. czynię to i dziś. przepis, a raczej "przepis", który dziś zobaczycie spełnia moje dwa podstawowe kryteria czyli małej liczby składników oraz nieubrudzenia sobie rączek.
polska bogini jadła przykazała korzystać z produktów sezonowych. bo tak zdrowo i ekonomicznie. no a, że w mojej biedronce jest właśnie sezon na bataty, więc od wczoraj z nich czerpię :P
batat, wilec ziemniaczany (what?),  potocznie jest zwany słodkim ziemniakiem. no a pyry to ja ubóstwiam! przyzwyczajona jestem też do słodkiej pomidorówki i mizerii, a mięso z dżemem czy innym owocem mi nie straszne (poznańską mamę mam i wielu to wiele wyjaśni). czy jest więc bardziej idealniejsze warzywo dla mnie niż słodka pyra? no właśnie.


potrzebne będą:

bataty

oliwa (tudzież olej)

sól (pieprz, tymianek, rozmaryn czy co tam macie i lubicie)


 przynosimy ze sklepu
 szorujemy
 kroimy (polecam pewien rodzaj noża, a mianowicie nóż santoku. jest rewelacyjny. kroje nim wszystko, nawet palce)
 dorzuciłam pięć zalegających, koktajlowych pomidorków
 ostatnio zaopatrzyłam się w takie coś ooo więc do doprawienia użyłam oliwy pistacjowej i z bazylią oraz soli z domieszką suszonej lawendy, suszonych pomidorów, rozmarynu, tymianku i pieprzu. taka mieszanka smakuje obłędnie i myślę, że można coś podobnego samemu pokombinować. ten wspaniały mix smakuje ze wszystkim. 


 wykonałam mały dodatek do ziemniaków w postaci tego co tam zalegało. rucola (jak dla mnie za duże te opakowania sprzedają i zawsze mi się marnuje), otwarty dwa dni wcześniej ser feta (zostawiłam kawałek dla smaku, a reszta upichciła się ze szpinakiem), oliwki (nawet Julko już nimi gardzi) i doprawiłam moją ulubioną mieszanką soli oraz słodkim dresingiem. 


 powędrowały do piekarnika na ok 25 -30 minut (w zależności jak grubo pokroimy), rozgrzanego do 220 stopni i...
VOILA!
 myślę, że sos czosnkowy byłby idealnym dodatkiem, ale mam dziś gości także ten..




a czemu bataty taty? bez skojarzeń proszę :P prawda jest taka, że On ich na oczy nie widział. nazwę zawdzięczają Julkowi. 

czyli już wiecie co będzie na obiad albo kolację?  do dzieła, dacie rade! tylko prawdziwy idiota kulinarny jest w stanie to sknocić.

wtorek, 10 lutego 2015

my kid was here…
…and here…and there…just everywhere!


są domy, w których mieszkają dzieci. podobno, bo ślad po nich kończy się w obrębie ich pokoi. i jest mój dom gdzie istnienie w nim dziecka widać na każdym kroku. i nie mam na myśli małych bucików i kurteczek w przedpokoju  czy butelek wśród naczyń. cała nasza trójka przenika się na każdym kroku, a zdecydowanie, ku naszej radości, dominuje Julek. nie ważne czy mieszkalibyśmy w willi, m10 czy m1. w każdym z tych przypadków byłoby tak samo. "mówiło" to dziecko komuny, którego radością było oglądanie z dzieciakami z bloku niemieckich katalogów quelle. dział zabawkowy był marzeniem każdego z nas. nie tak często te marzenia się spełniały, a jeśli już to zostały zapamiętane na całe życie. czasy się zmieniły. mają inną charakterystykę i nie ma znaczenia "co lepsze". ważne, że macierzyństwo jest czymś niesamowitym i daje możliwość bycia samemu znowu dzieckiem.












 







a z innej beczki….
wybraliśmy się z Julkiem do sklepu. trasa do najbliższego marketu wiedzie przez tory kolejowe. w sensie przez przejście. czasami można tam trafić na pędzący pociąg, jak to bywa na torach :P sygnalizacja nas złapała w trakcie przeprawy. ledwo co dzwięk  ten usłyszałam, zaraz czerwone światło dało znać o sobie, a my pędziliśmy by opuścić tę strefę, choć to jeszcze trochę czasu zanim zaczynają być opuszczane szlabany. my już na drugiej. Julek chciał jednak poczekać by rzucić okiem na mknącą maszynę więc czekamy. szlaban poszedł w dół, samochód jeszcze  się  wcisnął i zdarzył się przeprawić. yeah! brawo gościu. ludzie niczym w limbo dance, jeszcze, jeszcze próbują. ta ich radość kiedy im się udaje, no niczym wygrana w totka! no i ON. przeżywam totalny szok kiedy facet z dzieckiem w wózku schyla się w pół i daje, daje przez te tory. szlaban po drugiej stronie wstrzymany. szkoda, że pociągu nie dałoby się wstrzymać. 
czy ci ludzie mają wyobraźnię, gdzie mają mózgi ja się pytam?!  głowa mnie zaczęła boleć. ale jak boli to znaczy, że jest. no to bye. 



  

czwartek, 5 lutego 2015

 our tiny, happy home

mały metraż rodzinnej przestrzeni życiowej nie musi być koszmarem. no w każdym bądź razie zawsze może być mniejszym. małe mieszkanie sprzyja twórczym inicjatywom i bywa inspiracją dla wielu ciekawych rozwiązań (niestety takich też, o których niekoniecznie marzymy:P;)).
w dobie kiedy ceny mieszkań dochodzą wręcz do absurdu mini-metry są pożądane. tak przy okazji to pamiętam czasy kiedy mieszkanie kosztowało mniej niż używane auto, no a teraz kosztuje wielokrotność nowego. ech. zrobiło mi się teraz dość łzawo i nostalgicznie (chlipię teraz nad kredytem buuuu). ale wracając do obecnej rzeczywistości to liczy się każdy zaoszczędzony, solidnie wyceniony, metr. dlatego jeszcze bardziej istotny jest rozkład mieszkania i niemarnowanie żadnego centymetra. 
jeszcze nie tak dawno na rynku deweloperskim poszukiwana kawalerka mieściła się w przedziale między 40 a 50 metrów, a trzy pokoje zaczynały się od 70 metrów wzwyż. trend się zmienił, oczywiście ze względów ekonomicznych. więcej mniejszych izb byle by każdy z domowników miał swoje cztery…kąciki. i ja z moją familią mieścimy się w tym tryndzie. bardzo lubię nasze ciupinkie mieszkanie z przedziału 40-50 metrów, choć nie pogardziłabym 20 dodatkowymi. za to  śmiało mogę się "chwalić", że mam M3, choć to nie wybryk dewelopera, bo to takie ponad półwieczne budownictwo,  lecz mój.
jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. musi się polubić. na pewno pomoże w tym wygodna aranżacja wnętrza. bo przede wszystkim ma być funkcjonalnie.
chcę się podzielić moimi sposobami na "okiełznanie" serca naszego domu. nic odkrywczego, na czuja zastosowane i sprawdzone przeze mnie choć przed nami wciąż wiele do zrobienia własnymi siłami.

1. kolor biały

ściany - kolor powszechnie postrzegany jako zimny. do niedawna rzadko spotykany we wnętrzach. była moda na "wściekłe" ściany, była na beżowe, była i na mazane tynki ozdobne, a teraz najtańszą śnieżką można osiągnąć dość ekskluzywny efekt. sama długi czas postrzegałam biel jako kolor szpitalny. skandynawskie wnętrza są jednak dowodem na to iż można biel zaaranżować na wiele sposobów. ja oswajam i ocieplam biel drewnem i cegłą. jednak nie wspominam o bieli dlatego, że teraz jest popularna, a ze względu na jej cudowne, magiczne właściwości. dzięki niej można  optycznie zyskać przestrzeń. w naszym mieszkaniu biel dała efekt dalekiego horyzontu. może poniosło mnie teraz, ale efekt jest niesamowicie zaskakujący. powstała głębia. choć mamy sufit 2,80 m więc to też swoje robi w tej kwestii. dodam, że całe mieszkanie pomalowane jest na biało. no co ja się miałam rozdrabniać i kombinować w tych naszych dziuplach. 

meble - połączenie w jednym, dość niedużym (niecałe 20m2 w prostokącie) pomieszczeniu najważniejszych funkcji jest wyzwaniem, ale jest wykonalne. zapomnieć można jednak o typowych meblach pokojowych jeśli chcemy by kuchnia była w pełni wyposażona. kuchennym meblom trudno ukryć ich prawdziwe oblicze mimo starań. ja chciałam by jak najbardziej wtopiły się w ścianę, nie zajmowały optycznie przestrzeni. zrezygnowałam z modnego połysku, który dodatkowo podobno powiększa przestrzeń, bo miałam wrażenie, że za bardzo będzie będzie rzucać się w oczy i po prostu nie miałam ochoty przeglądać się w meblach (w końcu mogę powiedzieć, że cały dzień przebywam w kuchni;)). matowa ściana, matowe meble. fronty są symetryczne, i służą jako maskownice dla sprzętów agd raz szuflad wewnętrznych.
niestety przy jeśli decydujemy się na kolor biały aby był przewodnim trzeba pogodzić się z tym, że są jego różne odcienie. mi początkowo nie było łatwo.


2. sprytne agd

na nadmiar nie cierpię, ale mam wszystko co mi potrzeba. no dobra, jeszcze marzę o thermomix'ie. someday. jeśli chodzi o "grubsze" sprzęty to zdecydowałam, że najlepiej w naszej sytuacji sprawdzi się sprzęt pod zabudowę (choć lodówka Smeg kusiła, oj kusiła, ale się nie zmieściła). wybór jest niestety zdecydowanie mniejszy niż przy tradycyjnej formie. lodówki pod zabudowę są wewnątrz niezbyt "atrakcyjne", choć sądząc po cenach można by spodziewać się cudów. moja zmywarka to "sześćdziesiątka" co by wygodnie było. polecam wersję z trzema szufladami. o niebo wygodniejsza niż z dwoma. jako, że gotuję w pokoju zdecydowałam się na płytę indukcyjną i okap szafkowy. fajnym rozwiązaniem jest piekarnik z funkcją mikrofali.  wprawdzie ja nie jestem nauczona korzystania z niej, ale czasami mi się przydaje, a nie zagraca blatu. wystarczy, że czajnik i toster się zdradzają. aaaa no i oczywiście pralka! "cześć, nazywam się Justyna i mam pralkę w saloonie". chyba tylko kibelek w livingroomie mógłby to przebić. mały tip co do pralki w pokoju- ważne jest by była dość cicha.

3. podział stref na kuchenną i pokojową

taki podział w "salonie" pojawił się dość naturalnie sam. choć to jednak kuchnia zawładnęła przestrzenią. część "pokojowa" to kanapa, dywan i telewizor. nie ma co tu filozofować. no dobra, dorobię jedynie ideologię do dywanu - to dla dobra sąsiadów z dołu gdyż to ulubione miejsce Julka do zabawy - bo uroku to on nie dodaje, a i optycznie jednak pomniejsza, no ale musiał być. wybrałam najbardziej neutralny, praktyczny i niewłochaty (test Julka - lego i samochody muszą trzymać się podłoża).
część kuchenno jadalniana to cała reszta (raczej resztka). bardzo się cieszę, że udało się zmieścić rozkładany stół. taki koszmarek z ikei za to możemy jadać jak ludzie i to nawet w więcej niż 2 osoby na raz. póki co pełni też funkcję mojego biurka. 

4. odpowiednie proporcje

dobieram optymalne gabaryty...czegokolwiek. czyż nie komicznie wyglądał by u nas stół na 10 osób, fotel prezesa albo donica wielkości wiadra? zdecydowanie nieodpowiednie gabaryty przedmiotów zaburzają proporcje i ukazują nagą prawdę. warto tego pilnować i tak samo odwrotnie kiedy mamy duże pomieszczenia nie kupujmy delikatnych, małych mebli, obrazów itd. bo efekt jaki osiągniemy to efekt mebli dla lalek. wtedy warto postawić na coś masywniejszego. jak tak patrzę to wyjątkiem jest u nas telewizor. ale on to jeszcze z poprzednich włości musiał się tu odnaleźć. teraz mogę śmiało stwierdzić, że "duży pokój" mam na szerokość telewizora. no może jeszcze ze zlewem zaszalałam, ale bardzo chciałam taki bez względu na wszystko. no a czemu mam rezygnować z marzeń tylko dlatego, że mieszkam w dziupli.

5. zbieracki detox

przeszłam. musiałam przejść choć mam zadatki na chomika. czy to wymaga komentarza? no nie upchnę w takiej chałupince za dużo. zawsze mogę upchnąć w chałupie rodziców. a tak serio, to zdecydowanie bardziej się zastanawiam nad każdą rzeczą przybywającą do domu.  uwierzcie mi, że nasza jedyna, średnio imponująca szafa ma luzy. totalny minimalizm osobistych rzeczy. da się żyć. ilość ozdób i bibelotów musi być pod ścisłą kontrolą bo można przekroczyć granicę pomiędzy ozdabianiem, a efektem magazynu lub po prostu graciarnią.
jednak "durnostójek" nie unikam całkowicie. to one nadają charakter, szczególnie dość mało wyrazistemu wnętrzu jak moje. ja uwielbiam grzebać i wyszukiwać swoje skarby w tk maxx'ie oraz w moim ulubionym sklepie klik.

6. światło 

jasne mieszkania zawsze wyglądają na większe. nasze jest dość dobrze nasłonecznione. jednak nie zapomnieliśmy o punktach świetlnych. lepiej ich mieć więcej niż mniej. choć ja się tak rozpędziłam początkowo, że prawie połowa potem została zlikwidowana. panowie elektrycy proponowali nam super modne podświetlenie sufitów, najlepiej na kolorowo. dobry żart. choć chyba inaczej to wyglądało z ich perspektywy.

7. bajzel z klasą


mówiąc wprost - jeśli już nasyfimy, a nasyfimy, to niech to wygląda! no na przykład taki bajzel w kuchni lecz z fajnymi gadżetami  robi się jakiś taki stylowniejszy. i nawet jak ktoś wtedy wpadnie z niezapowiedzianą wizytą to nie dozna szoku. nie okłamujmy się, w małej chacie nie upchniesz syfu za drzwiami (w sumie to pod dywanem można by spróbować) on będzie tuż przed nosem! niech on też zada szyku!
btw. moje zlewiszcze jest idealne by w alarmowej sytuacji służyć pomocną dłonią. pomieści pół mojego dobytku. 




















zalety małego mieszkania (tak dla dodania sobie otuchy) 

1. wszędzie są dwa kroki

2. nie ma opcji zagubienia się gdzieś w komnatach

3. nie ma echa w chacie

4. mniej sprzątania (bez problemu można odkurzać pięć razy dziennie)

5. siedzimy sobie na głowie więc się nie nudzimy


6. niższe rachunki (jakie rachunki? ukrop od ciepła własnego, a dwie żarówki jak światła w las vegas!)

7. nikt nie oczekuje u nas imprezy ;)



"małe mieszkanie może być przytulnym, kojącym nerwy sanktuarium (…). dobra organizacja to sprawa niezwykle istotna, lecz równie ważne są kreatywność i umiejętność dostosowania do różnych warunków (…). "mniej znaczy więcej" - aforyzm Ludwiga Mies van der Rohe'a, duchowego ojca minimalizmu w architekturze, mimo iż nie dotyczył powierzchni mieszkalnej, jest stale bardzo aktualny. minimalizowanie bowiem uzmysławia nam wszechstronność i zalety niewielkiej powierzchni." 


Laura Fraser  "małe powierzchnie"