piątek, 23 stycznia 2015


nasze bobo choses

 dawno już nic nie skrobnęłam na temat ubrań dla dzieci. nic mi za bardzo w głowie nie zawróciło, choć mnóstwo pięknych rzeczy jest dostępnych na niszowym, dziecięcym rynku odzieżowym. poza tym przygotowania do jesieni i zimy to dla mnie czas kiedy ekscytacja kolekcjami samymi w sobie jest zdecydowanie mniejsza. wtedy skupiam się na ubraniach po prostu koniecznych, które są kosztowniejsze niż potrzeby na wiosnę i lato. pod porządną kurtką i portkami donaszamy wszystko co jeszcze pasuje. modowe szyki zdecydowanie zbieram na wiosnę. 

 mam wrażenie, że co roku coraz szybciej pojawiają się sezonowe kolekcje. zimę możemy już "kupować" latem, no a zimą lato. dziś spadł u nas dopiero pierwszy śnieg, a my już mamy małą kupkę koszulek i szortów. lekki obłęd, ale jestem pewna, że wszystkiego na raz nie kupiłabym no i część ubrań na pewno się nie powtórzy, a są godne uwagi. tak więc skrzętnie wybieram, uzupełniam, selekcjonuję trochę nowych ubrań do wiosennej szafy. przemyślane zakupy z zeszłego roku pozwolą się cieszyć nimi i w nadchodzącym sezonie. 

 jest kilka marek, do których mam słabość. jedną z nich jest bobo choses, które bardzo lubię za duch vintage i świetne materiały.   nowa kolekcja nosi nazwę " guess who's coming for breakfast.."  to soczyste wiosenno-letnie, energetyczne śniadanko. prawie wszystko co chciałabym przekazać na jej temat zostało trafnie ujęte przez ładnebebe. to ubrania pełne naturalnego, niewymuszonego, niewystylizowanego luzu. niecała kolekcja trafia do mnie, ale zdecydowanie ja mam w czym wybierać. 




















bobo choses - miss lemonade 

wtorek, 20 stycznia 2015

bananowy song

zacięła się płyta i bananowy song gra u nas na okrągło. J to uwielbia. w końcu się czegoś domaga i tym rozkoszuje (w tym miejscu odszczekuje by nie zapeszyć bo u mnie same takie przypadki). gwoli wyjaśnienia to ja nie o słynnym boys bendzie i ich kultowej pieśni tylko o cieście bananowym. podobno to bardziej chleb, ale J woli ciasto więc niech tak zostanie. z owocami mój syneczek jest na bakier (jak z całą zdrową resztą) więc serce rośnie jak chce wcinać banany choćby w takiej formie. tak więc nawet nosimy ciacho ze sobą jako prowiant. 

przepis podpatrzyłam na blogu the polka dot projekt tylko trochę na swoją modłę przerobiłam. polecam kulinarnym analfabetom i leniuszkom. nie ma niczego prostszego (no może oprócz makaronu z cukinią tu). 



* 1 jajko

 * 1/3 szklanki rozpuszczonego masła (można zastąpić olejem)

* 3/4 szklanki brązowego cukru (można zastąpić białym)

* 1,5 szklanki mąki pełnoziarnistej (można zastąpić pszenną) 

* 1 łyżeczka sody oczyszczonej

*cynamon - sypię na oko, ale z 3 łyżeczki będą

* szczypta soli

* and last but not least - banany!
ja prawie podwoiłam zalecaną dawkę na 6 dojrzałych bananów ze względu na Julka. im ciemniejsze tym lepsze, bo słodsze i bardziej miękkie. te ze zdjęcia są jak świeżynki, ale kupienie dojrzałych graniczy z cudem, a ja nie nadążam z zapasami. 

* można dodać orzechy, ale J nie jada więc ja nie dodaję




banany rozgniatamy widelcem. dolewamy do nich rozpuszczone masło, cukier i roztrzepane jajo. mieszamy rzecz jasna :P. następnie dodajemy wymieszane ze sobą mąkę, cynamon, sodę i sól. ponownie i ostatecznie już mieszamy wszystko. masę przekładamy do formy. jako, iż jestem początkującą kucharką to nie posiadam dziesięciu różnych foremek żeby w nich przebierać. posiadam jedynie naczynie do tarty (ikea) , które sprawdza mi się rewelacyjnie w wielu sytuacjach. forma ciasta, a wg J pizzy, nam odpowiada. poza tym więcej chrupiącej, słodkiej skórki na zewnątrz ;)


ciacho wędruje na 1 godzinę do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni. 


voila! 


na ciepło polecam z lodami! pyyyycha! 

smacznego :)

ps. ciacho na drugi dzień jest bardziej ciężkie i zwarte i chyba smaczniejsze.